Menu główne:
Informacje o książce
„Od Michałowskiego do Fangora.
Nowoczesne malarstwo polskie”
~~~~~~
Tytuł: Od Michałowskiego do Fangora
Podtytuł: Nowoczesne malarstwo polskie
Autor: Ryszard Jeremi Kluszczyński
Format: 280 x 215 mm
Ilość stron: 440
Wydanie: albumowe
Oprawa: twarda
Zabezpieczenie: indywidualnie foliowana
ISBN: 978-
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kilka wybranych anegdot z książki
„Od Michałowskiego do Fangora.
Nowoczesne malarstwo polskie”
~~~~~~
„
JÓZEF CHEŁMOŃSKI
Chełmoński był osobą skrytą, małomówną i unikającą wygłaszania sądów o innych malarzach. Wyjątkiem jest niepochlebna opinia, którą wyraził o Stanisławie Wyspiańskim:
Talent, talent to bardzo piękna rzecz. Jeżeli mówicie, że on go ma, to czemuż chłopca nie poślecie do szkoły, żeby się rysować nauczył?
Ale parę lat później potrafił przyznać się do błędu, gdy po obejrzeniu kartonów do witraży Wyspiańskiego powtarzał z entuzjazmem:
A tutaj, panie, patrzaj pan, jaki artysta, jaki artysta!
„
WŁODZIMIERZ TETMAJER
W ogóle od lat kilku już uważałem w Towarzystwie tendencję do rozjaśniania mi w głowie, że nie powinienem sztuką się parać, bo i to nie dla takiego słabego jak ja talenta. Dlatego zostaję chłopem, bo zresztą, jak słusznie moja żona powiada, lepiej jest chować wieprze, niż malować obrazy. Swoją drogą mam przekonanie, że gdyby na moim obrazie inne, niż moje, podpisane było nazwisko, Dyrekcja dałaby bez wahania 600 złr
– tak żalił się Włodzimierz Tetmajer na niską wycenę jego prac (300 złr) w liście do dyrekcji krakowskiego Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych.
„
ROMAN OPAŁKA
Kiedyś odwiedził mnie w pracowni w Nowym Jorku Wojciech Fangor i powiedział pamiętne słowa: „Panie Romanie, to wszystko… o kant dupy rozbić”. Miał rację! Spotkałem go ostatnio w Łodzi na otwarciu mojej wystawy i mówię: „Pamiętasz, jak mi powiedziałeś, że to wszystko o kant dupy potłuc? I miałeś rację! Bo wszystko jest o kant dupy…”
– wspominał w jednym z wywiadów Roman Opałka. Opowiadanie anegdoty zakończył jednak akcentem optymistycznym, twierdząc, że powinniśmy „odnaleźć sens w bezsensie” oraz że historia jego artystycznego programu jest „odwetem wobec bezsensu istnienia”.
„
KAZIMIERZ SICHULSKI
Ten ostatni [Wyspiański] wybrał go, obok Tymona Niesiołowskiego, Jana Bulasa, Antoniego Buszka i Iwana Żuka, z kilkudziesięciu studentów i uważając za swojego najzdolniejszego ucznia, często faworyzował, choć nie bezkrytycznie, o czym mogą świadczyć jego słowa z listu do Adama Chmiela:
Niech Pan sobie wyobrazi, pojechał do Włoch, by wchłaniać w siebie wysoką i bujną kulturę starej Romy i Odrodzenia i przywiózł dwa obrazy olejne przedstawiające osły w Tivoli. Przecież to niesłychane.
„
JAN STANISŁAWSKI
Któregoś roku zjechał do Krakowa Chełmoński w towarzystwie swoich dwóch córek, dorastających panienek, którym nawet miasta nie pokazał, trzymając je ciągle w pokoju hotelowym. Rozżaliłem się nad biednymi dziewczętami, mówię Chełmońskiemu: „Może byś pozwolił, bym je dziś ze sobą zabrał do teatru?”. „Nie, nie! – odpowiedział mi – były już po południu u dentysty, na dziś dość więc mają rozrywki”.
To jedna z wielu anegdot opowiadanych przez Jana Stanisławskiego, a przytoczona przez pisarza i krytyka Adama Grzymałę-
„
TYMON NIESIOŁOWSKI
Niesiołowski zapisał się również jako autor dowodzących sporego talentu literackiego wspomnień, których poniższy fragment rzuca interesujące światło na życie kulturalnej elity Zakopanego w początkach XX wieku:
Kasprowicz nigdy nie chciał pozostać na noc w Zakopanem. Szedł do domu Marduły, by spełnić rytuał biczowania się pasem i głośno wymyślać sobie samemu za pijaństwo i próżniactwo. Obmywał się w potoku wczesnym rankiem – i całe działanie nektaru Dionizosa przekazywał wodzie. I jak Sylen z orszaku Dionizosa, pełen radości, niby grzesznik po rozgrzeszeniu – szedł do swojej pracy. Za czasów bytności Ślewińskiego wymieniali pozdrowienia (mieszkali naprzeciw) jak dwaj samotni wyspiarze. Malarz często pokazywał z daleka butelkę wódki. Uśmiechali się do tej niezawodnej radości życia, aby za chwilę wspólnie wypróbować jej zawartość.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
O unikalnych walorach albumu
„Od Michałowskiego do Fangora.
Nowoczesne malarstwo polskie”
Fragment rozmowy z Autorem
~~~~~~
Czym Pana książka różni się od innych publikacji na ten temat?
Przede wszystkim chciałem, żeby była napisana jasnym i zrozumiałym językiem; unikam sformułowań typu: walorowe malarstwo, mimetyzm, atrofia barw, paseizm itp. W przeciwieństwie do większości podobnych książek ta nie została napisana dla historyków sztuki, lecz dla zwykłego miłośnika polskiego malarstwa. Jest też książką wartościującą, bardziej osobistą i bardziej krytyczną. Pisząc krótkie eseje dotyczące poszczególnych artystów, starałem się uchwycić sedno ich twórczości, uwypuklić to, co najbardziej charakterystyczne i cenne, pokazać piękno i niepowtarzalność wybranych obrazów, dowartościować rzeczy wybitne, zasługujące na wyróżnienie, ale też – z drugiej strony – nie kryję krytyki, zwłaszcza wobec późnych dokonań wielu malarzy, a w przypadku niektórych wobec całej ich twórczości. Chciałem wreszcie pomóc czytelnikom zrozumieć sztukę na przykład Gierowskiego czy Opałki. Zwracam również uwagę na aspekt polskości pojawiający się w sztuce poszczególnych twórców, podkreślam patriotyzm większości z nich, udowadniany nieraz z bronią w ręku.
O wyjątkowej atrakcyjności Pana książki decyduje też bez wątpienia jej bogata warstwa ilustracyjna. Spora część reprodukowanych obrazów należy do osób prywatnych. To chyba dodatkowy wielki atut tej publikacji?
Jak najbardziej. W rękach prywatnych znajduje się wiele arcydzieł polskiego malarstwa. Któreż z muzeów nie chciałoby mieć w swoich zbiorach Dziewczynki z fortepianem Krzyżanowskiego, Pani z papierosem Bolesława Cybisa, Dziewczynki w żółtej chustce Ślewińskiego czy Autoportretu z kwiatem ostu Jacka Malczewskiego? Reprodukowane obrazy są nie tylko wysokiej klasy, ale też niezwykłej urody. Książka daje więc czytelnikowi możliwość obcowania ze sztuką, do której miłośnik malarstwa nie ma bezpośredniego dostępu. Chciałem w tym jednym tomie zawrzeć wszystko, co w malarstwie polskim najpiękniejsze. Jestem przekonany, że w dużej mierze nam się to udało, tym bardziej że często są to obrazy nieznane, uchodzące do niedawna za zaginione, by wymienić chociażby Dolinę za Bramką Wojciecha Gersona, bądź też mało spopularyzowane, a mające wymowę patriotyczną, jak na przykład obraz Marcina Zaleskiego Wprowadzenie do Warszawy jeńców i chorągwi zdobytych w bitwach pod Wawrem i Dębem Wielkim 2.IV.1831 r. Rzeczywiście, przywiązywaliśmy olbrzymią wagę do warstwy ilustracyjnej, umieszczając w książce blisko siedemset wysokiej jakości reprodukcji, w tym aż prawie pięćset nowych obrazów, które na przykład w Historii malarstwa polskiego nie zostały pokazane.
Dlaczego, Pana zdaniem, na rynku wydawniczym ukazuje się tak mało książek o malarstwie polskim?
Mógłbym odpowiedzieć żartobliwie słowami Ignacego „Sewera” Maciejowskiego, właściciela i redaktora krakowskiego „Czasu”, który wiadomości o braku nowych abonentów komentował niezmiennie słowami: „Bestyjstwo, nie społeczeństwo”, obwiniając czytelników o brak zainteresowania. Myślę jednak, że problem jest bardziej złożony. Malarstwo w ostatnich latach zostało zepchnięte na margines, wręcz wyrugowane z obecności w mediach głównego nurtu jako nieistotne, niepotrzebne, zbyteczne. Proszę zwrócić uwagę, jak wiele mówi się obecnie o roli i znaczeniu historii w naszym życiu codziennym, w kształtowaniu postaw patriotycznych, o polityce historycznej, zarówno w kontekście międzynarodowym, jak i polskim, a jak mało o sztuce polskiej, która przecież, i to w sposób wyjątkowo piękny i czytelny, idee patriotyczne wyraża. Tylko nieliczne oficyny decydują się na wydawanie książek o sztuce polskiej, bo są to publikacje z założenia deficytowe, co jest konsekwencją wysokich kosztów produkcji i równocześnie niskich nakładów. Jeśli ktoś podejmuje decyzję o wydaniu książki o malarstwie polskim, to czyni to con amore i pro publico bono, nie licząc na żadne zyski, a tym bardziej na uznanie.
Ale czy polskie malarstwo reprezentuje i kiedykolwiek reprezentowało poziom tak wysoki jak na przykład francuskie, i warto je popularyzować?
W pytaniu zawarta jest manipulacja sugerująca, że skoro nie jesteśmy w sztukach plastycznych tak dobrzy jak przodujący Francuzi, to nie warto się nami interesować, i skoro im nie dorównujemy, to nasze malarstwo jest marne. Nie wiem, dlaczego polskie malarstwo na przykład nie jest porównywane ze sztuką Portugalii czy Kanady. Zapewniam, że po zwiedzeniu znakomitej większości europejskich muzeów nie widzę powodów do żadnych kompleksów, szczególnie jeśli chodzi o okres przełomu XIX i XX wieku. Wręcz przeciwnie, powinniśmy być dumni z naszego dorobku w zakresie sztuk plastycznych, bo też osiągnięcia naszych twórców niejednokrotnie przewyższają dorobek malarzy chociażby belgijskich, holenderskich, szwedzkich, niemieckich czy szwajcarskich.
Niemniej zgodzi się Pan przecież z tezą, że polskie malarstwo praktycznie nie istniało do połowy XIX wieku?
To w dużej mierze kłamliwa teza, głoszona przez sporą część krytyków sztuki, którzy zapominają, że zjawisko importu artystów było w dziejach sztuki europejskiej przez wiele wieków czymś normalnym i rozpowszechnionym, i że podobny zarzut można by postawić na przykład malarstwu angielskiemu. Przypomnę, że nadwornym malarzem Henryka VIII był Niemiec Hans Holbein młodszy, a Karola Stuarta – pochodzący z Flandrii Antoon van Dyck. Pierwsi wybitni angielscy twórcy zaczęli się pojawiać dopiero w drugiej połowie XVIII wieku. Proszę powiedzieć Anglikom, że ich historia malarstwa jest ułomna i zaczęła się niewiele wcześniej niż dwieście lat temu, a oni sami są zacofanym pod względem malarskim narodem, to parskną śmiechem.
Może powodem jest nasze zacofane, jak sądzą niektórzy, pozbawione szerokich horyzontów społeczeństwo?
Tu też nie mogę się zgodzić. Wielu krytyków i historyków sztuki z lubością chłoszcze na przykład nasze elity społeczne końca XIX wieku, które bardzo krytycznie odniosły się do malarstwa impresjonistycznego, zapominając przy tym, że identyczna – negatywna reakcja miała miejsce w wybitnie oświeconej, postępowej i kulturalnej Francji raptem dziesięć lat wcześniej, a polscy krytycy wręcz cytowali swoich francuskich kolegów, powołując się na takie autorytety jak między innymi Emil Zola.
Upomina się Pan o obecność sztuki w życiu naszego społeczeństwa. Dlaczego tak bardzo Panu na tym zależy?
Niedocenianie roli malarstwa w budowaniu polskiej tożsamości narodowej to problem niezwykle istotny. Nie mam wątpliwości, że młode pokolenia należy wychowywać w szacunku i miłości do dzieł takich malarzy, jak Chełmoński, Podkowiński, Malczewski czy Wyspiański. To obok płócien Matejki czy rysunków Grottgera ikony polskości, które znakomicie wpisują się w tworzenie poczucia wspólnoty narodowej. (...) Wpływ wywierany przez malarstwo na świadomość narodową nie ogranicza się do tematyki historycznej. Wystarczy przecież odwiedzić pierwsze lepsze muzeum w Berlinie ze sztuką niemiecką, aby doświadczyć nieodpartego, dominującego poczucia obcości, które uświadamia nam, jak bardzo polskie jest Babie lato Chełmońskiego czy Portret Helenki Wyspiańskiego, w jak dużej mierze dzieła te są częścią naszego jestestwa narodowego, częścią nas samych. Zatraciliśmy dumę, poczucie własnej wartości, narodowej jedności i odrębności, które były wszechobecne na przykład wśród elit z nostalgią przeze mnie przywoływanej II Rzeczypospolitej. Dotyczy to również współczesnych krytyków sztuki. Który z nich odważyłby się dzisiaj napisać, że przy Józefie Mehofferze Alfons Mucha to co najwyżej nudny manierysta?